Siedzę na drewnianej ławce, gdzieś tam nad łąkami
jestem tam gdzieś pośród lasów, siedzę na kamieniu nad
brzegiem morza
oglądam w Norwegii jak budzi się polarna zorza,
łapię płatek śniegu, patrząc jak powoli rozpływa się w
nicości.
Zatrzymuje się przy starej wierzbie,
gdzieś na polu rwę truskawki i jabłka.
Jesienią grabię liście, jesienią porządkuję stare winogron
kiście,
cały czas nie rozstaję się z miłością do skrzypiec
do tej jedynej muzyki, która potrafi dać mi życie.
Muzyka skrzypiec, ona daje natchnienie, ona pozwala mi nieść
westchnienie
ona jest dotykiem, w przyrodzie, w smutku czy nie pogodzie.
Dźwięki strun, ta radość tak słodkość tam, budzi się
wyobraźnia.
Wzmaga moją ciekawość budzi marzenia, uskrzydla i poszukuję...
Nowego wyzwania, nowego natchnienia nowej myśli nowego
zakochania
Od rana z kubkiem kawy jest ze mną,
tuli mnie do siebie, nie odrzuci nie zasmuci,
nie sprawi bólu, i nie da mi obojętności
ta muzyka to moje życie, ta muzyka to teraz moje lekarstwo.
Przeszedłem mury nie do pokonania,
wszedłem na szczyty smutku i bólu
tak silnego i tak trawiącego serce aż po duszę
teraz zbudzony z letargu
odnajduje w samotności pewne wytchnie
zamyślenie, zauroczenie.
Skrzypce, jeden dźwięk jedno spojrzenie jedno maleńkie
westchnie
i ratuje mi życie, ratuje mój każdy dzień, dobrze teraz wiem
jak mocno kocham i jak mocno wierzę w marzenia
jak muzyka uratowała moje kruchutkie życie.
Dzięki tym słowom, dzięki moje sile tworzenia,
nie upadłem, nie zrobiłem tego co chciałem
nie podpisałem krwią paktu z diabłem
wybaczyłem nie wybaczalne
pogodzony z życiem idę sam
nawet niech to będzie przez życie całe
ale tylko wolna dusza,
łzami kamienne serca skrusza.